Mieliśmy z kolegą Adamem plan na ten sezon, że będziemy aktywniejsi na Knicksostrophy. Że regularnie będziemy wrzucać posty dokumentację tegorocznej katastrofy (kontrolowanej, ale nadal katastrofy). To miało się tak skończyć. Wiem, że zaraz ktoś powie, że przecież po to zatrudniono Thibodeau. Tylko po pierwsze, Thibs miał między innymi wpłynąć na rozwój młodych zawodników, co budziło wątpliwości. A po drugie, przed sezonem, piątka: Payton, Barrett, Bullock, Randle, Robinson, na papierze wyglądała na jedną z gorszych w lidze. Tylko potem wydarzył się sezon.
To był wymarzony sezon dla każdego fana sportów zespołowych. Twoja drużyna startuje, będąc skazaną na porażkę. Ale walczy i osiąga wyniki ponad stan. Dalej myślisz, że to się zaraz skończy. Ale to trwa i trwa. I nagle twój zespół w połowie sezonu ma dodatni bilans. Patrzysz w terminarz na drugą połowę i dalej czujesz, że to się nie uda, bo jest dużo mocnych rywali. Tylko ten zespół dalej walczy, wykorzystuje swoje szanse. W pewnym momencie staje się sensacją sezonu i najgorętszą drużyną w lidze. Zapewnia sobie Play In. Super. Zapewnia sobie Play Off. Wow. W końcu zapewnia sobie home court advantage w pierwszej rundzie. BAAAANG!!!
Tak, wierzyłem, że Thibs zbuduje dobrą obronę. Jego przygoda w Minnesocie postawiła znak zapytania przy jego umiejętnościach w tym zakresie, ale ten sezon dobitnie pokazał, że jest jednym z najlepszych speców od systemowej defensywy w NBA. Jeżeli nie najlepszym.
Nie, nie wierzyłem, że Thibs zbuduje tak dobry atak. Oczywiście, jest on w dużej mierze oparty na najważniejszym graczu i jego formie. Ale to wystarczyło. Konsekwentne granie kilku zagrywek dopasowanych do posiadanych zawodników. Celowe spowalnianie gry. Poszukiwanie dobrych pozycji do rzutu z dystansu, które zmieniło Knicks w jedną z najlepszych drużyn w tym aspekcie w NBA.
Tak, wierzyłem w rozwój RJ Barretta. Widzę w nim potencjał na wysokiej klasy two-way playera, którego gra będzie cieszyć kibiców (oby Knicks) przez lata. To jemu najbardziej kibicowałem w tym sezonie. Każdy dobry mecz mnie cieszył.
Nie, nie wierzyłem w Juliusa Randle. To co się tutaj wydarzyło, to niesamowita historia. Gracz, którego po zeszłym sezonie wielu (lub wszyscy, nie wyłączając mnie) chciało wysłać gdziekolwiek i za cokolwiek. Byle już nie patrzeć na jego żałosne izolacje. Tylko, że on zacisnął zęby i po 5 sezonach w NBA (formalnie 6, ale w debiutanckich rozgrywkach się nie nagrał przez kontuzję) nagle zrobił potężny skok jakościowy. I skończył sezon regularny jako Top-15 gracz ligi oraz murowany kandydat do wygrania nagrody MIP. Tak, ten Julius Randle.
Tak, wierzyłem, że Nerlens Noel będzie sporym wzmocnieniem zespołu i jednym z najważniejszych ogniw defensywy Thibsa. Szczególnie od momentu season-ending kontuzji Robinsona, był kapitalny. Jego akcje w defensywie (przede wszystkim bloki) były motorem napędowym gry Knicks. Defense creating offense, jak mawia Walt Frazier.
Nie, nie wierzyłem w Derricka Rose. Były MVP ligi, sponiewierany przez kontuzje, stał się rewelacją końcówki rozgrywek. Nie sądziłem, że w jego baku zostało jeszcze tyle paliwa. A ten gość nadal ma eksplozywność, które pozwala mu rozrywać szyki obronne rywali.
Knicks są jeszcze daleko od bycia regularnym contenderem. Ale w tym sezonie wykonali potężną robotę - stali się respektowaną drużyną. To już coś więcej niż przestać być pośmiewiskiem ligi. Tak wygląda budowanie organizacji. To nie tylko kwestia kontraktów zawodników. Kilku graczom po sezonie kończą się umowy? Who cares. Zawodnicy przychodzą i odchodzą, jak w każdym zespole. I pewnie niektórzy zostaną, a inni wybiorą ofertę innej drużyny. Umiejętność zastępowania graczy, bez utraty jakości, to też ważny skill każdej dobrej organizacji. I management Knicks zasłużył na kredyt zaufania w tej kwestii, bo do tej pory wykonał bardzo dobrą pracę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz