piątek, 7 grudnia 2018

New York Knicks - Washington Wizards 107:110


Miejsce: Madison Square Garden, Nowy Jork. Przeciwnik: Wizards. Od ostatniego spotkania, w ekipie rywali doszło do kilku zawirowań. Po pierwsze, Dwight Howard zakończył sezon. Oficjalnie z powodu kontuzji pośladków. Nieoficjalnie, też z powodu pośladków. No cóż, podobno o gustach się nie rozmawia. Po drugie, wszyscy zawodnicy Wizards są dostępni do wymiany. Najciekawszy kąskiem oczywiście jest Bradley Beal. Trochę kuriozalne, że po podpisaniu dużych kontraktów ze swoją trójcą, teraz nagle Czarodziejom zachciało się przebudowy. Życzę powodzenia w handlowaniu kontraktem Walla. Oczywiście nowojorskie media łączą rozgrywającego z Knicks, ale nie wierzę, że duet Mills-Perry zdecyduje się na taką wymianę. Ale nad nimi zawsze jest nieobliczalny James Dolan. Wracając do meczu – Knicks bez zmian w pierwszej piątce: Mudiay, Hardaway Jr, Hezonja, Vonleh, Kanter.
Początek meczu był słaby w wykonaniu obu zespołów. Knicks nie potrafili zdybywać punktów w inny sposób niż spod kosza (chociaż i tam różnie bywało np. Mudiay dostał dwa bloki i jeszcze zaliczył stratę). Po drugiej stronie parkietu, gospodarze mieli problem z bronieniem rzutów z półdystansu, co Wizards często wykorzystywali (tak, tak, Enes, jesteś sławny na całą ligę). Dopiero po kilku minutach Hardaway Jr trafił pierwszy rzut z dystansu. Dzięki dobrej serii w ataku i solidnej postawie w obronie (w tym dwie wymuszone straty Wizards), w połowie kwarty gospodarze wyszli na prowadzenie 6 punktami. Tę przewagę Knicks dowieźli do końca tej części meczu, głównie za sprawą dobrej skuteczności w ataku. Po pierwszej kwarcie Knicks prowadzili 32:26.
Najważniejszą rzeczą do odnotowania na początku drugiej części spotkania, był powrót Courtneya Lee na parkiet. Trochę trzeba było poczekać, aż zaleczy kontuzję (czasami zastanawiałem się, czy to na pewno kontuzja jest powodem jego absencji). Zaczął kiepsko, od faulu z dala od piłki. Taka mała dygresja, reakcja ławki Knicks po tym jak Lee zdobył pierwszy punkt (rzut wolny), pokazuje jak ważnym zawodnikiem jest w nowojorskiej szatni. A w meczu, po kilku trafieniach Oubre Jr, przewaga stopniała do 2 punktów. Knicks na chwilę udało się uciec, dzięki trafieniom Dotsona i Knoxa. Alu gospodarze nie byli już tak skuteczni w powstrzymywaniu Wizards, szczególnie Beala. Skuteczna gra ataku sprawiła, że po pierwszej połowie Knicks prowadzili 61:52.  
Gospodarze bardzo słabo zaczęli trzecią kwartę. Byli nieskuteczni w ataku – Hardaway znowu forsował rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Przez pół kwarty jedyne punkty dla Knicks zdobywał Kanter spod kosza. Po drugiej stronie Wall i Beal co chwilę znajdowali sposób na rozmontowanie nowojorskiej obrony. I w połowie kwarty w końcu wyszli na prowadzenie. A fatalna seria Knicks w ataku trwała. Na 3 i pół minuty przed końcem, po wykorzystaniu dwóch kontrataków, Wizards prowadzili już 11 punktami. Dzięki niezłej końcówce w obronie (w tym piękny blok Robinsona na Morrisie), na koniec trzeciej kwarty Knicks przegrywali 80:86.
Nowojorczycy nie wyglądali dobrze na początku ostatniej części gry. Kiedy na boisku jako rozgrywający przebywał Trier, to można było zapomnieć o grze zespołowej. Co gorsze w tym meczu nie trafił żadnego rzutu. Wejście Mudiaya (a może bardziej zejście Triera) usprawniło ruch piłki, tylko, że poza Dotsonem, gracze Knicks mieli problemy ze skutecznością. Wizards wykorzystywali błędy rywali i na niewiele ponad 4 minuty przed końcem prowadzili 16 punktami. A jednak byliśmy świadkami emocjonującej końcówki. Knicks wzmocnili obronę, a punkty zdobywali Dotson, Mudiay i Vonleh. I nagle zrobiło się 107:104 dla gości. Jednak w ostatniej akcji sprawę wyjaśnił Wall, trafiając z dystansu. Na koniec wynik zamknął Lee, również trafieniem za 3. Ostatecznie Knicks przegrali 107:110.

Oceny indywidualne:
Enes Kanter (13 pkt, 16 zb, 2 as, 1 prz) – wykorzystał fakt, że rywale grali bez klasycznego centra i nabił sobie statystyki. Ale Wizards potrafili wykorzystać jego wady. I tak często po zmianie krycia dostawał Beala lub Walla. A to jest kaplica.
Noah Vonleh (11 pkt, 8 zb, 1 as, 1 bl) – nie może przestać walczyć. Pewny punkt obrony. I solidny w ataku. Ciekawostka, na ten moment w sezonie ma 46% skuteczności z dystansu. W tym meczu trafiał w ważnych momentach.
Mario Hezonja (9 pkt, 2 zb, 1 as) – solidna pierwsza kwarta. A potem jak zwykle zniknął. Mecz bez zrobionego błędu kroków, jest dla niego meczem straconym.
Tim Hardaway Jr (20 pkt, 2 as) – musiał przejąć krycie Walla. I radził sobie zdecydowanie lepiej. W ataku wyglądał solidnie. Ale tylko solidnie. No cóż, przynajmniej w tym meczu rzucił mniej cegieł.
Emmanuel Mudiay (16 pkt, 4 as, 5 zb, 1 bl) – dzisiaj na maraton po zasłonach zabrał go Wall. I Mudiay miał z nim spore problemy w obronie. Ciułał punkt do punktu cały mecz – byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że miał ich 16. Na początku był inicjatorem ruchu piłki. Ale im dalej w mecz, tym gorzej to wyglądało.
Allonzo Trier (2 pkt, 1 as) – podobno kiedyś stwierdził, że jest w stanie przedryblować każdego zawodnika w NBA. No to pierwszy kiks. Nie istniał w ataku. Ale cały czas holował piłkę. Jeszcze gorzej, że nie istniał w obronie.
Kevin Knox (8 pkt, 9 zb, 4 as, 1 prz) – tym razem jumper go zawiódł – fatalna skuteczność z gry (27%). Za to kolejny raz bardzo aktywny na tablicach. Może cieszyć kolejny mecz, w którym dostrzegał partnerów.
Mitchell Robinson (4 pkt, 1 zb, 2 as, 3 bl) – zawsze czekam na ten moment, kiedy zmieni Kantera. Daje dużo energii w obronie i nęka rywali blokami. Czasem jednak za bardzo, jedna zbiórka przy przewadze nad pseudocentrami rywali to nie jest powód do zadowolenia. Bardzo cierpi w ataku przez brak gry zespołowej i rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia.
Damyean Dotson (17 pkt, 9 zb, 1 as, 1 prz) – swoimi trójkami rozpoczął pogoń w końcówce. Kolejny bardzo dobry mecz w jego wykonaniu. Pewny punkt w ataku, solidny w obronie. Chociaż zdażyło mu się zostawić za dużo miejsca Oubre Jr.
Courtney Lee (7 pkt, 5 zb, 2 as, 1 prz) – powrót wypadł dosyć blado. O ile jeszcze w obronie wnosił swoją jakość, to w ataku był po prostu słaby. W szczególności szkoda tego layupu spudłowanego w końcówce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz