Miejsce: Madison Square Garden,
Nowy Jork. Przeciwnik: Wizards. Od ostatniego spotkania, w ekipie rywali doszło
do kilku zawirowań. Po pierwsze, Dwight Howard zakończył sezon. Oficjalnie z
powodu kontuzji pośladków. Nieoficjalnie, też z powodu pośladków. No cóż,
podobno o gustach się nie rozmawia. Po drugie, wszyscy zawodnicy Wizards są
dostępni do wymiany. Najciekawszy kąskiem oczywiście jest Bradley Beal. Trochę
kuriozalne, że po podpisaniu dużych kontraktów ze swoją trójcą, teraz nagle
Czarodziejom zachciało się przebudowy. Życzę powodzenia w handlowaniu kontraktem
Walla. Oczywiście nowojorskie media łączą rozgrywającego z Knicks, ale nie
wierzę, że duet Mills-Perry zdecyduje się na taką wymianę. Ale nad nimi zawsze
jest nieobliczalny James Dolan. Wracając do meczu – Knicks bez zmian w
pierwszej piątce: Mudiay, Hardaway Jr, Hezonja, Vonleh, Kanter.
Najważniejszą rzeczą do
odnotowania na początku drugiej części spotkania, był powrót Courtneya Lee na
parkiet. Trochę trzeba było poczekać, aż zaleczy kontuzję (czasami
zastanawiałem się, czy to na pewno kontuzja jest powodem jego absencji). Zaczął
kiepsko, od faulu z dala od piłki. Taka mała dygresja, reakcja ławki Knicks po
tym jak Lee zdobył pierwszy punkt (rzut wolny), pokazuje jak ważnym zawodnikiem
jest w nowojorskiej szatni. A w meczu, po kilku trafieniach Oubre Jr, przewaga
stopniała do 2 punktów. Knicks na chwilę udało się uciec, dzięki trafieniom
Dotsona i Knoxa. Alu gospodarze nie byli już tak skuteczni w powstrzymywaniu
Wizards, szczególnie Beala. Skuteczna gra ataku sprawiła, że po pierwszej połowie
Knicks prowadzili 61:52.
Gospodarze bardzo słabo zaczęli
trzecią kwartę. Byli nieskuteczni w ataku – Hardaway znowu forsował rzuty z nieprzygotowanych
pozycji. Przez pół kwarty jedyne punkty dla Knicks zdobywał Kanter spod kosza.
Po drugiej stronie Wall i Beal co chwilę znajdowali sposób na rozmontowanie nowojorskiej
obrony. I w połowie kwarty w końcu wyszli na prowadzenie. A fatalna seria
Knicks w ataku trwała. Na 3 i pół minuty przed końcem, po wykorzystaniu dwóch
kontrataków, Wizards prowadzili już 11 punktami. Dzięki niezłej końcówce w
obronie (w tym piękny blok Robinsona na Morrisie), na koniec trzeciej kwarty
Knicks przegrywali 80:86.
Nowojorczycy nie wyglądali dobrze
na początku ostatniej części gry. Kiedy na boisku jako rozgrywający przebywał
Trier, to można było zapomnieć o grze zespołowej. Co gorsze w tym meczu nie
trafił żadnego rzutu. Wejście Mudiaya (a może bardziej zejście Triera)
usprawniło ruch piłki, tylko, że poza Dotsonem, gracze Knicks mieli problemy ze
skutecznością. Wizards wykorzystywali błędy rywali i na niewiele ponad 4 minuty
przed końcem prowadzili 16 punktami. A jednak byliśmy świadkami emocjonującej
końcówki. Knicks wzmocnili obronę, a punkty zdobywali Dotson, Mudiay i Vonleh.
I nagle zrobiło się 107:104 dla gości. Jednak w ostatniej akcji sprawę wyjaśnił
Wall, trafiając z dystansu. Na koniec wynik zamknął Lee, również trafieniem za 3.
Ostatecznie Knicks przegrali 107:110.
Oceny indywidualne:
Enes Kanter (13 pkt, 16 zb, 2 as, 1 prz) – wykorzystał fakt, że
rywale grali bez klasycznego centra i nabił sobie statystyki. Ale Wizards
potrafili wykorzystać jego wady. I tak często po zmianie krycia dostawał Beala
lub Walla. A to jest kaplica.
Noah Vonleh (11 pkt, 8 zb, 1 as, 1 bl) – nie może przestać walczyć.
Pewny punkt obrony. I solidny w ataku. Ciekawostka, na ten moment w sezonie ma
46% skuteczności z dystansu. W tym meczu trafiał w ważnych momentach.
Mario Hezonja (9 pkt, 2 zb, 1 as) – solidna pierwsza kwarta. A
potem jak zwykle zniknął. Mecz bez zrobionego błędu kroków, jest dla niego
meczem straconym.
Tim Hardaway Jr (20 pkt, 2 as) – musiał przejąć krycie Walla. I
radził sobie zdecydowanie lepiej. W ataku wyglądał solidnie. Ale tylko
solidnie. No cóż, przynajmniej w tym meczu rzucił mniej cegieł.
Emmanuel Mudiay (16 pkt, 4 as, 5 zb, 1 bl) – dzisiaj na maraton po
zasłonach zabrał go Wall. I Mudiay miał z nim spore problemy w obronie. Ciułał
punkt do punktu cały mecz – byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że miał ich 16. Na
początku był inicjatorem ruchu piłki. Ale im dalej w mecz, tym gorzej to
wyglądało.
Allonzo Trier (2 pkt, 1 as) – podobno kiedyś stwierdził, że jest w
stanie przedryblować każdego zawodnika w NBA. No to pierwszy kiks. Nie istniał
w ataku. Ale cały czas holował piłkę. Jeszcze gorzej, że nie istniał w obronie.
Kevin Knox (8 pkt, 9 zb, 4 as, 1 prz) – tym razem jumper go zawiódł
– fatalna skuteczność z gry (27%). Za to kolejny raz bardzo aktywny na
tablicach. Może cieszyć kolejny mecz, w którym dostrzegał partnerów.
Mitchell Robinson (4 pkt, 1 zb, 2 as, 3 bl) – zawsze czekam na ten
moment, kiedy zmieni Kantera. Daje dużo energii w obronie i nęka rywali
blokami. Czasem jednak za bardzo, jedna zbiórka przy przewadze nad pseudocentrami
rywali to nie jest powód do zadowolenia. Bardzo cierpi w ataku przez brak gry
zespołowej i rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia.
Damyean Dotson (17 pkt, 9 zb, 1 as, 1 prz) – swoimi trójkami rozpoczął
pogoń w końcówce. Kolejny bardzo dobry mecz w jego wykonaniu. Pewny punkt w
ataku, solidny w obronie. Chociaż zdażyło mu się zostawić za dużo miejsca Oubre
Jr.
Courtney Lee (7 pkt, 5 zb, 2 as, 1 prz) – powrót wypadł dosyć
blado. O ile jeszcze w obronie wnosił swoją jakość, to w ataku był po prostu
słaby. W szczególności szkoda tego layupu spudłowanego w końcówce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz