Derby w Madison Square Garden. Jednak
przed tym meczem wszystkich interesował tylko jeden temat – czy Coach Fizdale
zakończy dzisiaj banicję Franka Ntilikiny. Wiele o tym napisano. O tym, że
Knicks już w niego nie wierzą. O tym, że będą chcieli go wytransferować. O tym,
że anonimowi przedstawiciele innych zespołów (zwani również źródłami) nie cenią
wysoko talentu młodego Belga/Francuza. Ale Coach powiedział, że trzeba mu dać
czas. I ja w to wierzę. Czy Frank dzisiaj zagrał? Na pewno nie od początku, bo
pierwsza piątka nadal bez zmian – Mudiay, Hardaway Jr, Hezonja, Vonleh, Kanter.
Na początku drugiej kwarty oba
zespoły miały problemy ze zdobywaniem punktów. Znowu trochę więcej szczęścia
mieli goście (np. przy punktach Dudleya) i ich przewaga wzrosła do 10 punktów. Poza
krótkimi fragmentami, atak Knicks w ogóle nie funkcjonował. Brakowało ruchu
piłki, akcje kończyły się wymuszonymi rzutami. Żeby nie było, że Nets grali
świetnie, bo ich ofensywa też była słaba, ale przynajmniej potrafili
wykorzystywać swoje czyste pozycje. To było szczególnie widoczne w końcówce
kwarty, gdy goście trafiali otwarte rzuty z dystansu. Po pierwszej połowie
Knicks przegrywali 45:56.
Druga połowa zaczęła się lepiej
dla Nets. Punkty zdobywane tyko spod kosza i po wjazdach. Skuteczniejsi byli
goście i dzięki temu zwiększyli swoją przewagę. Po stronie Knicks punktował
tylko Vonleh. Kilka minut zajęło graczom Nets wstrzelenie się z dystansu. Ale
gdy już to zrobili to od razu serią trzech pod rząd. Skutecznie umiał
odpowiedzieć tylko Kanter. I tak różnica wzrosła do 18 punktów. Po przerwie na
żądanie, Fizdale wprowadził Triera (żeby rozruszać atak) i Dotsona (żeby
wzmocnić obronę). To drugie się udało, natomiast w ofensywie nadal rywali nękał
tylko Kanter. Niemal 8 minut potrzebowali Knicks, żeby trafić pierwszy rzut z
dystansu (Hezonja – szok). Gdy do końca kwarty było 3:44, na boisku pojawił się
on. Francuski Książę wrócił z trzymeczowego wygnania. Razem z nim wszedł Robinson,
a po chwili Knox. I tak szansę dostał lineup przyszłości Knicks. Świetny
fragment zaliczył Dotson, który trafił trzy rzuty z rzędu, w tym dwa razy za 3.
U rywali jednak świetną końcówkę zaliczył Dinwiddie i to dzięki niemu na koniec
kwarty Nets prowadzili 94:77.
Knicks lepiej zaczęli ostatnią
część meczu. Nieźle bronili (szczególnie Robinson), a dodatkowo w końcu regularnie
punktowali. Bardzo fajny fragment meczu grał Knox, który bez kompleksów wjeżdżał
pod kosz, co kończyło się albo punktami, albo wymuszeniem faulu obrońcy (byłoby
jeszcze lepiej, gdyby trafiał rzuty wolne). Dzięki temu, Knicks udało się
zredukować przewagę rywali do 8 punktów. Po trafieniach Ntilikiny na chwilę
różnica była jeszcze mniejsza, ale tym razem Nets udało się skutecznie
odpowiedzieć. Wyrównana walka trwała do samego końca. Knicks nie udało się
zmniejszyć strat. Ostatecznie przegrali 104:112.
Oceny indywidualne:
Enes Kanter (23 pkt, 14 zb, 3 as, 1 prz) – co by nie mówić o jego
słabej grze w obronie (ten mecz nie był wyjątkiem), to przez dwie i pół kwarty jako
jedyny regularnie zdobywał punkty dla Knicks.
Noah Vonleh (4 pkt, 3 zb, 4 as, 3 prz) – w tym meczu zupełnie
niewidoczny w ataku. Co gorsze, słabo wypadł również w starciu w obronie z podkoszowymi
Nets. No i ten samobój. Do zapomnienia.
Mario Hezonja (12 pkt, 5 zb, 1 as) – fani Hezonji, to teraz
najbardziej zadowolona grupa. NBA wprowadza możliwość wykupienia pojedynczych kwart.
Dla Mario wystarczy wykupić pierwsze. Bo właśnie tylko w pierwszej kwarcie Mario
grał solidnie w ataku.
Tim Hardaway Jr (7 pkt, 1 zb, 1 as, 1 prz, 1 bl) – całkowita
katastrofa w ataku. Dramatyczna skuteczność, w tym żadnej trafionej trójki. W
obronie miał sporo problemów z obwodowymi Nets, przede wszystkim Harrisem.
Emmanuel Mudiay (13 pkt, 4 as, 1 zb) – naprawdę sądziłem, że on
jest lepszym obrońcą. A tutaj mamy kolejny mecz, w którym rozgrywający rywali
mijają go bez problemu. Dwa razy wkozłował sobie piłkę w nogę.
Kevin Knox (7 pkt, 4 zb, 1 as) – miał swój fragment meczu na
początku czwartej kwarty. Taki Knox rozpala trybuny – bez kompleksów atakował
kosz, najczęściej skutecznie. Tylko rzuty wolne ma do poprawki.
Damyean Dotson (12 pkt, 3 zb, 2 as) – pociągnął atak w końcówce
trzeciej kwarty (10 pkt). Wszedł po to, żeby poprawić obronę rzutów z dystansu
i swoje zadanie wykonał.
Allonzo Trier (15 pkt, 2 zb) – przejął pałeczkę od Knoxa w
ostatniej kwarcie. Tym razem miał więcej miejsca na wjazdy i to wykorzystywał.
Gorzej z rzutami za 3. W obronie Dinwiddie zrobił z niego wiatrak. Oby mu się
nie śnił po nocach.
Mitchell Robinson (4 pkt, 6 zb, 3 as, 3 prz, 1 bl) – naprawdę
solidne zawody w jego wykonaniu. Bardzo dobry mecz w obronie – blokował,
przechwytywał, terroryzował rywali. To w dużej mierze jego zasługą była zapaść ofensywna
Nets.
Frank Ntilikina (7 pkt, 3 as, 1 zb) – mecz na przełamanie. Na szczęście
niezłe zawody w jego wykonaniu. Jak zwykle nie odpuszczał przeciwnikom. W ataku
nareszcie zdobył jakieś punkty, ale rzut z dystansu to powinien trenować dniami
i nocami. Po wejściu na parkiet, w 2 minuty zaliczył 3 asysty, a potem już nic.
Plus dwie zupełnie niepotrzebne i wymuszone próby alley oop do Robinsona. Nie
jest to laurka dla rozgrywającego.
Courtney Lee – Coach Fizdale pozwolił mu rozprostować kończyny w
warunkach meczowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz