piątek, 21 grudnia 2018

Charlotte Hornets - New York Knicks 124:126 (po dogr.)

Wycieczka do Charlotte, gdzie rządzi Michael Jordan zakończyła się niespodziewanym sukcesem. Niespodziewanym z dwóch powodów - raz, że "Szerszenie" były zdecydowanym faworytem, a dwa, że przez większość meczu prowadzili kilkunastoma punktami. Knicks przystąpili do meczu w składzie Mudiay - Hardaway - Knox - Vonleh - Kanter. Trener Fizdale powoli chyba przyzwyczaja się do tego zestawienia i przestaje eksperymentować z Mitchellem Robinsonem jako starterem. 

Na całą pierwszą połowę należałoby spuścić zasłonę milczenia. Rewelacyjna gra Hornets, z ogromną ilością akcji kombinacyjnych, zasłon, wyprowadzaniem ludzi na czyste pozycje. Gospodarze świetnie rzucali za 3 i wykorzystywali słabości defensywne Knicks. Nie widziałem jeszcze w tym sezonie zespołu, który byłby tak ruchliwy w ataku, żeby zmylić obronę przeciwnika. Gracze Charlotte chętnie doprowadzali do miss-matchów, które kończyły się akcjami jeden na jeden obrońców z Kanterem czy Vonlehem. W ataku poza postawą Knoxa był dramat, dominowały rzuty z dystansu i półdystansu bez nawet krztyny gracza zbierającego pod koszem. To się nie mogło udać.


Trzecia kwarta nie przyniosła żadnej zmiany - były próby zrywu ale na starcie ostatniej 12-minutówki Knicks nadal tracili 15 punktów. I wtedy stał się cud. Sygnał do zrywu dał niespodziewanie Luke Kornet trafiając trójkę, a chwilę potem dobijając niecelny rzut kolegi. Następnie wsadem z kontry popisał się Mario Hezonja, a swoje punkty dorzucił Emmanuel Mudiay i zrobiło się tylko 98:91 dla gospodarzy, którzy zaczęli grać niezwykle nerwowo i nic im nie wychodziło. Atak nowojorczyków napędzał Mudiay co i rusz wjeżdżając pod kosz i trafiał kolejne rzuty po zatrzymaniu, co powoli staje się jego firmowym zagraniem. Po trójce Hardawaya Knicks wyszli na prowadzenie 103:104, a dalej do końca mecz był już bardzo zacięty i wyrównany. Atak Hornets pobudziła trójka Marvina Williamsa, u nas kolejny celny rzut trafił Kornet. Decydujący rzut spudłował Mudiay, co oznaczało dogrywkę.

Dodatkowy czas gry Knicks zaczęli rewelacyjnie od trzech kolejnych celnych rzutów i osiągnięcia aż 6-punktowej przewagi (115:121). Bohaterem został Mudiay, który dobił gospodarzy dwoma trafieniami i wyłączył z gry Kembę Walkera. Rozgrywający Knicks poprawił rekord kariery w zdobytych punktach - 34. Niespodziewane zwycięstwo, które jest raczej zbiegiem okoliczności i łutem szczęścia niż efektem jakiejś rewelacyjnej postawy. Takie będą się zdarzać od czasu do czasu, ale nie ukrywajmy - celem jest tankowanie, draft i ogrywanie młodych, chociaż nikt tego głośno nie przyzna.

Laurki indywidualne:
Emmanuel Mudiay (34 pkt, 8 as, 2 prz) - LIDER. Rekord kariery w punktach, trafiał decydujące rzuty, podejmował dobre decyzje na parkiecie. Jego pull-up jumper wchodzi powoli do codziennego repertuaru gry Knicksów i jest ciężki do zatrzymania przez obrońców. Oby tak dalej bo to jest na pewno objawienie tego sezonu.
Tim Hardaway (12 pkt) - cichy mecz punktowego lidera drużyny, w obronie pogubiony przez 3 kwarty, potem się trochę ogarnął jak cała drużyna była na fali
Kevin Knox (20 pkt) - dobra pierwsza połowa, w której rzucił aż 17 ze swoich 20 punktów. Potem zgasł. Nadal się rozwija i na pewno będzie twarzą Knicks przez najbliższe 2-3 lata.

Noah Vonleh (15 pkt, 11 zb, 7 as) - mało brakowało a zaliczył by triple-double. Bardzo dobry, agresywny przez cały mecz, popełnił mało błędów, walczył twardo o każdą piłkę, rozbijając się o graczy Hornets.

Enes Kanter (15 pkt, 8 zb) - przeciętny występ, przyćmił go Kornet. W obronie po raz kolejny pachołek do mijania, albo rzucania nad nim. Może któryś z trenerów wytłumaczy mu co to są contested shots?

Frank Ntilikina (3 pkt, 2 prz) - niewidoczny - słaby mecz po kilku z rzędy niezłych występach

Courtney Lee (7 pkt, 6 zb, 5 as, 2 prz) - walczak, lubię jego energię i wpływ na drużynę - w nagrodę zostanie pewnie niedługo wymieniony

Mario Hezonja (5 pkt) - solidne minuty Chorwata w 4 kwarcie i kilka ważnych dla przebiegu pościgu punkty. Zrobił co do niego należało i ustąpił miejsca Knoxowi

Mitchell Robinson (2 pkt) - pojawił się
Luke Kornet (13 pkt, 6 zb, 2 prz, 3 bl) - wywiady w telewizji, fanfary, propozycje randek od celebrytek - oto ile był warty występ Korneta przez 4 kwartę i dogrywkę - trzy trójki, trzy bloki, solidna postawa na bronionej tablicy - szkoda, że to był jednorazowy wystrzał i od następnego meczu wróci do podawania kolegom ręczników

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz