Ostatni mecz z serii wyjazdowej.
Niedawne starcie było brutalne dla Knicks. Tym razem jednak Magic z Gordonem w
składzie. Czy w tak krótkim czasie udało się im coś poprawić? Knicks znowu
rozpoczęli piątką Mudiay, Hardaway Jr, Trier, Knox, Robinson.
Na początku drugiej kwarty z
dobrej strony pokazał się Kanter, który punktował spod kosza. Gra Knicks nie
powalała na kolana, ale dzięki niezłej grze w obronie i spadającej skuteczności
Magic (to musiało się stać) nowojorczycy systematycznie redukowali stratę. Na 4
minuty przed końcem udało się zejść nawet do różnicy 3 punktów. Ostatecznie
Magic prowadzili do przerwy tylko 67:66.
Druga połowa zaczęła się od kilku
skutecznych akcji Magic, przez co ich przewaga szybko wzrosła do 7 punktów. Knicks
zupełnie nie potrafili sobie znaleźć dobrych pozycji rzutowych w ataku. Przewaga
Magic rosła. W tym fragmencie gry, Knicks utrzymywali dystans do rywali dzięki
akcjom Burke’a i Hardawaya Jr. Do końca kwarty oba zespoły prowadziły wyrównaną
grę. Po trzeciej kwarcie Magic prowadzili 98:92.
Na początku czwartej kwarty nadal
widzieliśmy wyrównany mecz. Po stronie Knicks dobre zawody grał Burke oraz
Kanter. Natomiast dla Magic zaczął punktować Ross, dobrze w ataku grał Isaac. W
połowie kwarty, nowojorczyków dopadł kryzys w ataku, dzięki czemu gospodarze
mieli okazję znowu odskoczyć na bezpieczny dystans punktowy. I tak też zrobili.
W końcówce na parkiecie zameldowali się gracze pierwszej piątki Magic i
dokończyli dzieła. Gospodarze wygrali to spotkanie 131:117.
Oceny indywidualne:
Mitchell Robinson (2 zb, 1 prz) – miał spore problemy z Vuceviciem.
I przez to szybko łapał faule. Nawet nie zdążył zapolować na jeden blok.
Kevin Knox (4 pkt, 2 zb) – tym razem rzut mu nie siedział. Martwi
to, że w ogóle nie szuka partnerów. Zostawiał za dużo miejsca rywalom, a Gordon
i Isaac potrafili skorzystać z prezentów.
Allonzo Trier (7 pkt, 2 zb) – kolejny, który szukał wyłącznie
swoich akcji w ataku. I może dlatego grał tak krótko. Regularnie mijany przez
rywali (najczęściej Fourniera).
Tim Hardaway Jr (32 pkt, 2 zb, 2 as, 3 prz) – na początku meczu
miał zaszczyt kryć Gordona. Delikatnie to ujmując – miał najlepsze miejsce do
obserwowania jego wyczynów. Starał się to nadrobić w ataku. Zagrał bardzo
solidny mecz. Tylko w końcówce był niewidoczny.
Emmanuel Mudiay (12 pkt, 2 as, 1 zb) – niezła forma rzutowa.
Odpuścił sobie próby z dystansu i… rozgrywanie. Ogólnie nie jest złym obrońcą,
ale w tym meczu zbyt wiele razy odpuszczał krycie i gubił się w ustawieniu.
Enes Kanter (21 pkt, 19 zb, 1 bl, 3 as) – Stat Man znowu uderzył.
Niestety znowu nie dawał więcej niż puste statystyki. Vucević robił z nim, co
chciał. Enes miał dużo szczęścia – sędziowie byli dla niego bardzo wyrozumiali
w tym meczu.
Noah Vonleh (7 pkt, 9 zb, 1 bl, 1 as) – dwoił się i troił w
obronie, ale wszystkich dziur nie mógł załatać. Kiedy trafiał na Vucevicia, to
miał problemy z kryciem. Ciekawostką jest to, że jemu sędziowie gwizdali to, co
odpuszczali Kanterowi.
Trey Burke (31 pkt, 2 as, 3 zb, 2 prz) – w ataku kreował wyłącznie
siebie. Tym razem trafiał rzuty, ale nie zawsze tak będzie. Ze względu na
niezły występ w ataku, przemilczę jego postawę w obronie.
Damyean Dotson (3 pkt) – epizodyczna rola w tym dramacie. Trochę to
mogło dziwić, bo Knicks potrzebowali wsparcia w obronie.
Frank Ntilikina (2 as, 2 zb, 1 prz) – w tym meczu nawet nie
próbował rzucać. Oby się nie zaciął jak w poprzednim sezonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz