Seria wyjazdowa. Początek w
Oklahoma City. Jedyne miejsce w NBA, gdzie ciepło witają Kantera. Thunder
słabiutko rozpoczęli sezon. Ale ogarnęli się i już w tym momencie są tam, gdzie
wszyscy się ich spodziewali. Tylko ciekawostka, że Thunder lepiej grają od
momentu kontuzji Westbrooka. A w Knicks kolejna rotacja w pierwszej piątce –
mecz z Thunder rozpoczęli zestawieniem Mudiay, Hardaway Jr, Knox, Vonleh,
Robinson.
Początek drugiej kwarty był
wyrównany – co niestety oznaczało, że Knicks nie potrafili zniwelować przewagi
Thunder. Ale to akurat nie powinno dziwić, skoro Knicks prezentują się fatalnie
w ataku – bardzo niewiele akcji zespołowych, znikomy ruch bez piłki, forsowanie
akcji indywidualnych przez niektórych zawodników (Hardaway Jr, Trier, Hezonja).
W końcówce mecz przejął Paul George (punkty, akcje z Adamsem) i po drugiej kwarcie
Knicks przegrywali 49:65.
Drugą połowę lepiej zaczęli
Knicks. W obronie kilka razy udało im się zatrzymać rywali. W ataku udało się
zagrać kilka dobrych akcji z rzędu (pick and rolle Mudiaya i Robinsona – chociaż
wyglądały pokracznie, to przynajmniej były skuteczne). Tylko to pozwoliło jedynie
na chwilową redukcję strat. Knicks nie mieli żadnej recepty na powstrzymanie
George’a (33 punkty do połowy trzeciej kwarty). W połowie tej kwarty, Thunder
zagrali kilka bardzo efektownych akcji zespołowych (w odpowiedzi Knox i
Hardaway pudłowali forsowane przez siebie rzuty – ten fragment najdobitniej
pokazał jak długa droga czeka Knicks do bycia konkurencyjną drużyną). I chyba w
tym momencie mecz się zakończył. Na koniec trzeciej kwarty Knicks przegrywali
80:100.
Początek czwartej kwarty to totalna
bezsilność Knicks w ataku. Nawet jak już dochodzili do czystych pozycji, to
seryjnie pudłowali (przede wszystkim Ntilikina). A Thunder wykorzystywali kontry
(Diallo) i to wystarczyło do utrzymywania przewagi. W kolejnych minutach gra
się wyrównała. Do końca meczu nie uraczyliśmy już żadnych emocji (no chyba, że
chodzi o fanów Rona Bakera – tak, pojawił się na boisku). Ostatecznie Knicks
przegrali 103:128. Trzeci bolesny łomot zebrany w ciągu tygodnia. AUĆ.
Oceny indywidualne:
Mitchell Robinson (6 pkt, 1 zb, 3 bl, 1 as, 1 prz) – przez kilka
dni może się budzić w nocy, krzycząc „Steven Adams”. Zdominowany po obu
stronach parkietu. No nie wiem czy wrzucanie go na tak głęboką wodę przyniesie
efekty. Ale swoje bloki zaliczył.
Noah Vonleh (9 pkt, 4 zb) – kolejne starcie ze zwinniejszymi i
szybszymi rywalami i znowu miał problemy. Kolejna ofiara Stevena Adamsa.
Kevin Knox (15 pkt, 5 zb, 1 as, 1 prz) – forsuje swoje rzuty i
regularnie nie zauważa partnerów. A punkty nabił dopiero w czwartej kwarcie,
gdy było po meczu. W obronie zagubiony. Nie tędy droga.
Tim Hardaway Jr (20 pkt, 3 zb, 1 as, 1 bl) – w ataku wyglądał
przyzwoicie. W obronie to on najczęściej krył Paula George’a. I to wystarczy za
opis.
Emmanuel Mudiay (7 pkt, 5 as, 1 zb, 1 prz, 1 bl) – występ ciężki do
opisania. Starał się rozgrywać i wymuszać grę zespołową. Ale koledzy nie
ułatwiali mu zadania. Miał problemy przy kombinacyjnych akcjach Thunder.
Enes Kanter (19 pkt, 5 zb, 1 as) – solidny punkt w ataku Knicks.
Solidna dziura w obronie Knicks, szczególnie przy kombinacyjnych akcjach rywali.
Dawni koledzy z Thunder nie pozwolili mu poszaleć na desce.
Allonzo Trier (11 pkt, 5 zb, 1 as, 3 prz) – pomimo 3 przechwytów,
nie wyglądał dobrze w obronie. Starał się ciągnąć grę w ataku, ale z drugiej
strony, kto ma to robić, gdy ofensywa opiera się niemal wyłącznie na akcjach
indywidualnych.
Frank Ntilikina (4 pkt, 2 as, 2 zb, 1 bl) – jego jump shot jest
sporym problemem. Wśród Knicks ma najwięcej otwartych pozycji (i widząc jego
skuteczność, może mieć jeszcze więcej). Innych atutów nie może pokazać, bo
Knicks w ogóle nie grają zespołowo w ataku. Tym razem miał spore problemy w obronie.
Pojedynek europejskich rozgrywających zdecydowanie dla Schroedera.
Damyean Dotson (4 pkt, 4 zb, 3 as, 2 prz, 1 bl) – kolejny słabszy
występ. Słaba skuteczność w ataku, mimo tego, że miał niezłe pozycje do rzutu. Próbował
kryć George’a, ale z takim samym skutkiem jak Hardaway Jr.
Mario Hezonja (6 pkt, 6 zb, 2 as, 1 bl) – regularnie forsuje swoje
rzuty, które najczęściej pudłuje. Jego wjazdy pod kosz częściej kończą się
stratą niż zdobytymi punktami. W obronie gubi krycie. Naprawdę robi wiele, żeby
dać trenerowi wątpliwości, co do swojej przydatności dla zespołu. Akurat w tym
meczu miał najwięcej zbiórek w Knicks (tylko to raczej w złym świetle
przedstawia podkoszowych Knicks w tym meczu).
Ron Baker (2 pkt, 1 as) – pojawił się na boisku, gdy mecz był
rozstrzygnięty (a trener Fizdale chciał dać odpocząć zmasakrowanemu
Ntilikinie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz