Drugie derby Nowego Jorku w tym
sezonie. Trener Fizdale kontynuuje swój eksperyment i Knicks wyszli znowu
piątką Ntilikina, Hardaway Jr, Dotson, Vonleh, Robinson.
Początek meczu zdecydowanie dla
Nets. Dzięki celnym rzutom za 3 udało im się osiągnąć kilkupunktową przewagę (największa
– 9 pkt). Słabo grał Hardaway Jr – nie mógł wstrzelić się w ataku, a dodatkowo
popełniał sporo błędów w defensywie. Ale Knicks powoli zaczęli gonić Nets.
Trafione rzuty Ntilikiny i Robinsona zmniejszyły przewagę. Potem kolejni
zawodnicy zaczęli dodawać swoje cegiełki (nie mylić z cegły) w ataku i dzięki
trafieniu Thomasa na koniec pierwszej kwarty był remis 26:26.
Druga kwarta była niesamowicie wyrównana. Przez prawie cały okres gry przewaga żadnego zespołu nie przekraczała 4 pkt. Początkowo grę w ataku ciągnęli Trier i Kanter. Potem włączył się Hardaway Jr (do momentu kontuzji). Ostatnia faza tej części gry należała do Knicks. Utrzymywali dobrą skuteczność w ataku i wzmocnili grę w defensywie. Na koniec drugiej kwarty, po trafieniu Dotsona, Knicks prowadzili 52:44.
To co najlepsze, wydarzyło się w trzeciej
kwarcie. Niemal bezbłędna gra w defensywie plus skuteczna gra w ataku
przyniosły pewne prowadzenie przez całą kwartę. To była część gry przejęta
przez Hardawaya Jr. Bardzo dobre zawody rozgywali w tym fragmencie Ntilikina i
Robinson. Wynik 85:67 po trzeciej kwarcie.
Czwarta kwarta była bardzo
spokojna i całkowicie bez historii. Knicks nie mieli żadnej zapaści w ataku i
spokojnie kontrolowali mecz, utrzymując kilkunastopunktowe prowadzenie. Ostatecznie,
Knicks wygrali mecz 115:96.
Oceny indywidualne:
Mitchell Robinson (11 pkt, 3 zb, 1 bl, 1 prz) – bójcie się rywale,
ten potwór powoli zaczyna kumać bazę. Szybki i zwinny. W ataku wystarczyło,
żeby ktoś mu rzucił piłkę lobem do trumny i to kończył. Plus highlight z
przechwytem i dunkiem w kontrze. Na minus gra na desce – tutaj kolega Kanter
powinien dać mu kilka podpowiedzi).
Noah Vonleh (8 pkt, 10 zb, 1 bl, 1 prz) – chyba największy walczak.
Bardzo dobry w walce na obu tablicach. Efektownie kończył akcje w ataku (no raz
nawet zbyt efektownie, za co dostał faul techniczny).
Damyean Dotson (10 pkt, 5 zb) – solidny mecz, ale bez fajerwerków.
Utrudniał życie rywalom ile mógł. Na plus walka na desce. Na minus żenująca
skuteczność z dystansu (17%).
Tim Hardaway Jr (25 pkt, 5 zb, 8 as) – słabiutki na początku meczu
i w obronie (czy on ma jakiś problem z koncentracją?) i w ataku. Odpalił w
drugiej kwarcie. Przejął trzecią kwartę. A w czwartej kontrolował wynik. Plus
wielki szacunek za powrót po przyjęciu na twarz solidnej bomby.
Frank Ntilikina (16 pkt, 4 as, 5 zb) – uśmiech nie schodzi z twarzy
kibiców Knicks. Odważnie w ataku, nie zawsze idealnie, nie zawsze celnie, ale w
końcu bez kompleksów. Trzeba trzymać kciuki. Opoka w obronie.
Enes Kanter (15 pkt, 15 zb, 1 prz) – największy oszust w tym meczu –
nabijał sobie zbiórki po własnych niecelnych rzutach. W obronie jak zwykle
worek kartofli, ale przynajmniej zaczął ręce podnosić.
Allonzo Trier (12 pkt, 5 zb, 2 as) – tak patrzę na jego grę i trochę
przypomina mi młodego Derricka Rose. Może nie ma takiego przyspieszenia na
pierwszych 1-2 krokach, ale z drugiej strony ma lepszy rzut z półdystansu. Jego
step back jumper może być morderczą bronią.
Mario Hezonja (11 pkt, 4 zb) – jestem trochę w szoku, bo nie kojarzę
jego żadnego poważnego błędu w obronie. W ataku również solidnie, chociaż za
każdym razem gdy rozgrywa akcję, to mam strach w oczach.
Trey Burke (5 pkt) – wszedł, trafił dwa rzuty i zszedł. Ofiara bardzo
dobrej gry Ntilikiny.
Lance Thomas (2 pkt, 1 zb) – zaskakująco ograniczone minuty. Nie
miał zbyt wiele okazji by się wykazać (i skompromitować). Ale rzut na remis w
pierwszej kwarcie trafił i nikt mu tego nie zabierze.
Emmanuel Mudiay – wszedł w końcówce, bo mógł (zwycięstwo Knicks
było niezagrożone).
Ron Baker – patrz Emmanuel Mudiay.
Luke Kornet – patrz Ron Baker.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz