Kolejny mecz z Atlanta Hawks w
tym sezonie. I… no ten… fajnie by było wygrać. Bo wiecie… Omari Spellman?
DeAndre Bembry? To gracze pierwszej piątki Hawks. Trochę by było wstyd
przegrać.
Początek drugiej kwarty to zmiana
ról. Hawks wykorzystywali swoje sytuacje w ataku, natomiast Knicks nie
potrafili skutecznie kończyć akcji ofensywnych. W połowie kwarty, dzięki serii
trzech trafionych rzutów (Kanter, Ntilikina, Trier), Knicks udało się
doprowadzić do remisu. Potem mieliśmy grę kosz za kosz. W drużynie Knicks
wyróżniali się Trier i Ntilikina, którzy na zmianę punktowali w kolejnych
akcjach. Do przerwy już niewiele się zmieniło i Hawks prowadzili 55:52.
Trzecia kwarta zaczęła się od
problemów ofensywnych. Oba zespoły miały kłopoty z regularnym zdobywaniem
punktów. Nieznacznie lepsi w tym fragmencie byli Knicks. Dopiero w połowie
kwarty Knicks odskoczyli na kilka punktów, dzięki skutecznym akcjom Hardawaya
Jr i Mudiaya. Solidna obrona Knicks wymuszała straty i niecelne rzuty Hawks. Nowojorczycy
systematycznie powiększali przewagę. Na dobre w ataku obudził się Hardaway Jr.
Na koniec trzeciej kwarty Knicks prowadzili 87:73.
Od początku czwartej kwarty
Knicks kontrolowali sytuację. Regularnie trafiali w ataku, przez co nie dawali
Hawks zbyt wielu szans na odrabianie strat. Najefektowniejszą akcją w tej części
było rzucenie Kantera na łopatki przez Milesa Plumlee (przez plecy!), nowego
mistrza NBA w wadze ciężkiej. Hawks nadal walczyli. Po ich stronie w końcu
przebudził się Trae Young. Ale Knicks nie pozwolili na zbliżenie się na mniej
niż 4 punkty. W końcówce pełną odpowiedzialność za zdobywanie punktów wziął na
siebie Tim Hardaway Jr (głównie z linii rzutów wolnych). Ostatecznie Knicks
wygrali 112:107.
Oceny indywidualne:
Mitchell Robinson (5 pkt, 6 zb, 2 bl, 1 prz) – tym razem dostał
mniej minut. Nieźle wyglądał w obronie, chociaż nie miał rywali z najwyższej
półki. W ataku nie dostawał zbyt wielu piłek.
Noah Vonleh (11 pkt, 13 zb, 1 bl, 2 prz) – świetna pierwsza kwarta.
Potem było gorzej. Mimo tego, jak zawsze dawał sporo energii w obronie.
Damyean Dotson (3 pkt, 3 zb, 2 as) – całkowicie anonimowy występ. Pamiętam
momenty, gdy był na parkiecie.
Tim Hardaway Jr (34 pkt, 1 zb, 3 as, 3 prz) – w tym meczu prawdziwy
lider. Pod koniec trzeciej kwarty przejął mecz i wyprowadził Knicks na
bezpieczne prowadzenie. W końcówce meczu to on wziął ciężar gry na swoje barki.
I wyszedł zwycięsko z tego starcia (trochę szczęśliwie, ale tego jutro nikt nie
będzie pamiętał).
Frank Ntilikina (14 pkt, 3 zb, 3 as, 1 prz) – przerwał złą passę. W
obronie wyłączył Trae Younga. Zanotował niezłe statystyki ofensywne,
szczególnie biorąc pod uwagę jego problemy z faulami w tym meczu. Ale asyst jak
nie było tak nie ma. Tough love.
Enes Kanter (17 pkt, 11 zb, 2 bl) – W tym meczu wszystko się
zgadzało. Zbiórki, bloki (!!!), punkty, skuteczność. I’m Stat Man!!!
Allonzo Trier (16 pkt, 4 zb, 1 as, 1 prz) – kolejny solidny mecz
debiutanta. Wchodzenie z ławki jest dla niego optymalnym rozwiązaniem. Ale
uwaga, jego iso-gra nie umknęła nikomu i rywale już zakładają na niego pułapki,
z którymi ma problem.
Emmanuel Mudiay (11 pkt, 3 as, 5 zb, 1 bl) – ktoś mu w końcu
przypomniał, że to jest jego contract year. Nadal poniżej oczekiwań (w końcu 7
pick draftu), ale jeżeli będzie regularnie grał na co najmniej takim poziomie,
to ma jeszcze przyszłość w NBA. Solidnie w obronie, nie dawał rywalom za dużo
przestrzeni. Świetna skuteczność w ataku (4/8 z gry, 3/3 z dystansu). Jak każdy
rozgrywający Knicks ma problem z rozgrywaniem.
Mario Hezonja (1 pkt, 2 zb) – on serio był 11 minut na parkiecie?
Kevin Knox (1 as) – a jego to nawet nie zauważyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz