Serię dwóch wyjazdowych spotkań Knicks zaczęli w Milwaukee. W krainie greckiego boga koszykówki Giannisa nowojorczycy walczyli jak równy z równym prawie do samego końca ze zdecydowanym faworytem jakim są Bucks, lecz wyraźnie zabrakło im doświadczenia i zimnej krwi w samej końcówce meczu.
Knicks zaczęli piątką Burke - Hardaway - Ntilikina - Thomas - Kanter, ale początek meczu był słabiutki, co już niestety staje się tradycją w tym sezonie. Bucks niszczyli nas trójkami (w czym celował zwłaszcza Kris Middleton) oraz wejściami spin-moves w wykonaniu Giannisa. Milwaukee grało na bardzo wysokiej skuteczności, a trzeba dodać, że wszystkie rzuty były nieźle bronione, nikt nie odpuszczał. Szybko zrobiło się 30:17 dla gospodarzy i zanosiło się na szybkie rozstrzygnięcie meczu. Na szczęście dla Knicks obudził się Mario Hezonja, rzucił 7 punktów w 4 minuty i zmniejszył straty do 6 punktów.
W drugiej kwarcie koszykarze z Nowego Jorku nie mieli nic do powiedzenia. Rozhulał się Middleton trafiając 3 trójki w zaledwie jedną minutę i z wyrównanego meczu zrobiła się rzeźnia - 58:43. W ekipie Kozłów świetnie grał Bledsoe. W Knicks dużo indywidualnych akcji i rzutów, sporo niepewności i gry na alibi, zwłaszcza w ataku. Silny punkt z ławki, jakim był dotychczas Alonzo Trier wyglądał na zagubionego i zabrakło jego bezkompromisowości w atakowaniu rywali - zamiast tego jego grę cechowała duża doza niepewności przy podejmowaniu decyzji. Do drugiej połowy przystępowaliśmy z 19-punktową stratą i ciężko było o optymizm grając z wyraźnym faworytem na jego terenie. W dodatku od początku trzeciej kwarty szalał Antetokounmpo utrzymując przewagę punktową. Jednak w pewnym momencie Knicks złapali wiatr w żagle i po raz kolejny młoda ekipa trenera Fizdale'a skutecznie odrobiła straty. Znakomitą partię rozgrywał w końcu Trey Burke (16 pkt. 3 kwarcie), cała drużyna szybko pchała piłkę do przodu, zanim gracze Bucks zdążyli ustawiać obronę. Graliśmy krótkie, skuteczne akcje i po rzucie za trzy Hezonji doszliśmy Milwaukee na 1 punkt (88:87) w końcówce trzeciej kwarty.
Wydawało się, że jeśli utrzymamy taki "pace" to możemy zaskoczyć faworyta i wygrać. Ostatnią część gry Knicks grali jak równy z równym wychodząc nawet na chwilę na prowadzenie (94:95). Nikt nie odpuszczał, a ważne rzuty trafiali Vonleh, Dotson i Hezonja. Po trójce Hardawaya był remis po 110 na 3:42 do końca. I wtedy wyszedł spokój i doświadczenie Kozłów. Dwie trójki Middletona, jedna Bledsoe i dosłownie w chwilę zrobiło się 122:113 dla gospodarzy. Fizdale próbował ratować sytuację wpuszczając Burke'a, który prawie całą czwartą kwartę spędził na ławce, ale było już za późno. Czego zabrakło? Chyba doświadczenia jak rozgrywać końcówki i lidera, który by wziął ciężar ważnych rzutów na siebie. Do czasu powrotu Porzingisa nie mamy dominującego gracza i żeby wygrywać cały zespół musi perfekcyjnie ze sobą współpracować. Cały czas mamy kłopoty z obroną, nie mamy argumentów, żeby zatrzymywać takich graczy jak Antetokounmpo. Giannis zaliczył występ ze słabą skutecznością i kilkoma poważnymi błędami, a mimo to zaliczył 31 pkt i 15 zb - to co będzie jak zagra dobrze? Bestia. My na swoją musimy poczekać do grudnia-stycznia.
Czas na oceny:
Trey Burke (19 pkt, 5 zb, 4 as) - król 3 kwarty w której zdobył 16 pkt i grał jak natchniony, po czym Fizdale posadził go na ławce i wpuścił dopiero jak już było po meczu. Czy Burke wyrwałby wygraną z rąk Bucks? Tego nie wiemy, ale wygląda to na błąd taktyczny coacha.
Tim Hardaway (24 pkt, 3 as) - ponownie najlepszy strzelec w zespole, ale do zdobycia 24 pkt potrzebował aż 23 rzutów. Poza tym kiepsko sobie radził ze świetnie rzucającymi Middletonem czy Brogdonem. W pluso-minusach -25, najgorzej w drużynie.
Frank Ntilikina (5 pkt, 5 as) - Frank to taki gracz, którego nie bardzo widać w statystykach ale ważny dla drużyny. Świetnie napędzał Knicks w 4 kwarcie grając jako PG pod nieobecność Burke'a, niestety w obronie nie radził sobie z rozpędzonym Middletonem.
Lance Thomas (4 pkt, 4 zb) - ponownie taki sobie występ Thomasa, statystki nie powalają, w grze go nie widać, czuję, że jak wróci Kristaps to przepadnie gdzieś głęboko na ławce.
Enes Kanter (14 pkt, 13 zb) - kolejne double-double tureckiego centa, ale tym razem w ataku tak nie dominował jak w poprzednich spotkaniach, obrona Bucks często go podwajała przez co nie mógł grać 1-on-1 z Brookiem Lopezem. W obronie nie miał w sumie czym się wykazać bo Milwaukee waliło głownie z dystansu i półdystansu, rzadko przy tym pudłując.
Ron Baker (0) - totalne zero i totalne dno. Ronnie w 1 kwarcie biegnąc z piłką uderzył głową w stawiającego zasłonę Vonleha i rozwalił sobie nos. Polała się krew i Baker z grymaśną miną udał się do szatni. Serio? Niech go ktoś nauczy, że w graniu zasłonami chodzi o to, żeby ominąć swojego gracza i się z nim zderzać. Może nie założył soczewek?
Alonzo Trier (4 pkt, 4 as) - sporo złych decyzji i momentów zawahania, gdzieś zgubił pewność siebie z poprzednich meczów, ale rozgrzeszamy go bo wahania formy u rookies to normalna część ich procesu adaptacji do NBA.
Damyean Dotson (14 pkt, 8 zb, 2 prz, 4/8 za 3) - więcej minut dla tego pana, coachu Fizdale. Siła spokoju w ataku, cztery trafione trójki, trzymał drużynę w grze na początku 4 kwarty. W obronie próbował się szarpać z Giannisem i zmusił go do kilku pudeł. 8 zbiórek jest jak złoto przy kłopotach Knicks z podkoszowymi.
Mario Hezonja (18 pkt, 4 zb, 3 as, 2 prz) - jestem w szoku jaką łatwość Hezonja ma w kreowaniu sobie pozycji w ofensywie, jak złapie "flow" to potrafi zdobywać punkty seryjnie, czego nie widzę np. u Hardawaya. Wydźwignął zespół pod koniec 1 kwarty, potem uczestniczył w pogoni na przełomie 3/4 części. Przy tym zaliczył parę solidnych minut w obronie. I pojawia się pytanie - która twarz Mario jest prawdziwa?
Noah Vonleh (11 pkt, 5 zb, 2 bl) - kolejny dobry występ. Vonleh to walczak na deskach, trochę brat bliźniak O'Quinna, tylko bez brody i z brzydszym uśmiechem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz